Spis treści
Na początek ustalmy jedno: nie trzeba demonizować ZUS
Lata 90-te miały swój specyficzny koloryt, który niekiedy wspominamy z nostalgią. Trudno jednak przymykać oczu na fakt, że choć niektórym dały wielką szansę, generalnie był to okres bardzo ciężki. Bezrobociem bądź jego widmem dotykane były ogromne rzesze osób. Powszechna bieda sprzyjała przestępczości do tego stopnia, że nawet Polonez był w czołówce kradzionych aut. To wówczas zaczął się exodus milionów Polaków zasilających zachodnie rynki pracy. Potężne wcześniej przedsiębiorstwa, nagle uwolnione z centralnego planowania, likwidowane były bądź po prostu upadały jedno po drugim, m.in. odcięte od kredytowania, płacące horrendalne podatki (tzw. popiwek czy dywidendy od majątku), a jednocześnie zmuszone konkurować na otwartym rynku. Dlaczego to wszystko jest takie ważne?
Bo to wtedy narodził się nasz system emerytalny w jego obecnym kształcie. Naczelne założenie było proste: państwa nie będzie stać na fundowanie czegokolwiek przyszłym emerytom. Zmieniono więc diametralnie samą jego istotę.
ZUS naprawdę nie zapewni nam godnej emerytury i to nie jest jego wina
Z systemu repartycyjnego o zdefiniowanym świadczeniu przeszliśmy do takiego, w którym jest on już tylko częścią całości, a do tego jest modelem o zdefiniowanej składce. Emerytura wynika więc ściśle z tego, ile sami odłożyliśmy składek i ile może wynosić nasza długość życia. Uświadommy to sobie dobrze: prognozowana niska emerytura z ZUS-u to nie jest efekt niedomagań systemu, kryzysu, przejściowych kłopotów, nad którymi lubimy biadolić z nadzieją, że kiedyś odejdą. To ma tak działać! Niekiedy straszy się nas wizją upadku ZUS-u, tak jakby miał on być odrębnym przedsiębiorstwem, a nie państwową agencją obsługującą realizację zabezpieczeń społecznych. Nie, ZUS nie upadnie – ale to nic nie zmienia!
Dlatego właśnie nowy system, obok pierwszego i likwidowanego właśnie, obarczonego wadami drugiego, ma trzeci filar. Pierwotnym zamysłem autorów reformy wdrożonej w 1999 roku było to, by oparty był na pracodawcach. Okazało się to jednak mrzonką w kraju, w którym jeszcze przez długie lata bezrobocie sięgało 20%. A i sytuacja zatrudnionych też nie była komfortowa. Dlatego o trzeci filar musimy zadbać sami. Jeszcze raz powtórzmy: nie dlatego, że publiczny system przechodzi trudności. On jest w ten sposób zaprojektowany. Nikt więc nie przyjdzie nam z pomocą.
Już wiemy, że emerytura wyższa nie będzie. Stopa zastąpienia niezmiennie maleje
Stopa zastąpienia, czyli stopień, w jakim przeciętna emerytura zastąpi przeciętną pensję, maleje w naszym kraju coraz gwałtowniej. Jeszcze nie tak dawno można było mówić o połowie wynagrodzenia i dla wielu przyszłych emerytów – bo przecież wciąż nie należymy do zamożnych krajów – była to mało budująca perspektywa. Niestety, lepiej już było – w 2021 roku wskaźnik ten ledwo przekracza 40%. Jest to pułap powszechnie uznawany za pewnego rodzaju wartość graniczną – właśnie tyle uznała za minimalny Międzynarodowa Organizacja Pracy w 1952 roku. To najwyższy czas, by bić na alarm – powie ktoś. Istotnie – tyle że przecież głośno bijemy od bardzo dawna – nasz system emerytalny to jeden z powszechnych powodów utyskiwań. Po drugie, matematyka jest nieubłagana, a z nią wysokości odprowadzanych składek i tablice długości życia GUS. To już omówiliśmy. Co zatem robić?
O ile możesz zwiększyć swoją emeryturę?
Średnia długość życia w Polsce to nieco poniżej 80 lat, możemy więc założyć, że nasza emerytura potrwa mniej-więcej 20. Rzecz jasna w przypadku mężczyzn zwykle trochę mniej, zaś kobiet nieco więcej. 240 miesięcy to jest okres, na jaki chcemy się przygotować.
Rachunki nie są tu skomplikowane. Jeśli do emerytury mamy np. 30 lat, to odkładanie nawet 100 zł miesięcznie do przysłowiowej skarpety przyniesie nam kwotę 36 tys. zł. A więc dodatek do emerytury w wysokości 150 zł. Być może to niewiele, ale lepiej jest mieć choćby taką kwotę w ręce, czy nie? Gdy zaczniemy gromadzić środki dekadę wcześniej, nietrudno policzyć, że wystarczy nam odkładać ok. połowy kwoty, którą będziemy chcieli mieć do dyspozycji.
A więc 200 zł odkładane przez zaczynającego swoją drogę zawodową 25-latka, pozwala mu, jeśli ten plan utrzyma, myśleć o 400-złotowym dodatku do emerytury. Brzmi znacznie poważniej, prawda? A jeśli w miarę wzrostu zarobków kwoty zasilające ten jego prywatny fundusz emerytalny będą rosły? 1000 zł więcej do emerytury wcale nie okazuje się wówczas mrzonką.
Tylko kto w wieku 25 lat myśli o emeryturze? Właśnie tu jest główny problem, a innego wyjścia nie ma! Zacznij i Ty, zanim będzie za późno! Wciąż masz szanse zadbać o to, by Twoja emerytura nie była głodowa.
Nie chowaj pieniędzy do skarpety! Korzystaj z odpowiednich narzędzi
40 lat aktywności zawodowej to bardzo odległy horyzont, który powyższe proste wyliczenia oczywiście komplikuje. Różne rzeczy mogą stać się z pieniądzem, na pewno jednak nie zyska na wartości. Nieznaczna inflacja jest wszak rzeczą zupełnie normalną w rozwijającej się gospodarce.
Dlatego właśnie, choć kluczowa jest żelazna wola i systematyczność przy oszczędzaniu, samo wygospodarowywanie pewnych oszczędności to mało. Co z nimi zrobić?
Kilkuprocentowy zysk nie tylko ochroni nas przed inflacją, ale za sprawą procentu składanego sprawi, że łatwiej – niższym kosztem – osiągniemy cel w postaci potrzebnych nam na emeryturze kilkuset tysięcy. Niestety, w wobec niskich stóp procentowych nie tak łatwo o niego. Typowe konto oszczędnościowe to może być dużo za mało.
Aby podnieść efektywność inwestycji, potrzebujemy także ochrony przed tzw. podatkiem Belki. Jednym ze sposobów mogą być produkty ubezpieczeniowe. Oferowane przez TU programy emerytalne mają przy okazji tę zaletę, że możemy uniezależnić nasze oszczędzanie od tego, czy będziemy zdolni do pracy po wypadku, czy ciężkim zachorowaniu. Zapewniają nam też systematyczność, czyli jeden z kluczowych warunków powodzenia danego przedsięwzięcia.
Polisę można wykorzystać ramach rachunku IKE lub IKZE – podobnie jak szereg innych sposobów oszczędzania. Wybór należy do nas.
W efekcie, jeśli nie dotknie nas podatek od zysków kapitałowych, a zysk wyniesie choćby 2%, 30 lat odkładania wspomnianej już “stówy” przyniesie nam nie 36 tys., a ponad 49 tys. Nie opłaca się? Najważniejsze to zacząć oszczędzać.